Współczesna nauka a teorie spiskowe

Kategorie: 

Źródło: dreamstime.com

Coraz więcej słyszy się o tzw. teoriach spiskowych dotyczących historii świata. O rządzących nami kosmitach, o Wielkiej Lechii, o masonach, o tajnych Archiwach Watykańskich i innych rzeczach, które rządy z jakiś powodów pragną ukryć przed światłem dziennym.  Ile w tym prawdy? Nie wiemy i pewnie szybko, lub nigdy, się nie dowiemy. Nie rozumiem jednak dlaczego twórcy i zwolennicy takich teorii, lub jak ja wolę to nazywać historii alternatywnej, są tak piętnowani przez świat oficjalnej nauki.

 

Stawiani są w jednym rzędzie z pensjonariuszami zakładów psychiatrycznych a wszystkie ich, często logiczne, argumenty zbywane i wkładane między bajki. Tylko dlaczego? Dlatego, że opierają się na logicznym zestawieniu faktów? Często bardziej logicznym niż to co serwują nam podręczniki i profesorowie na wykładach. Dlatego, że opierają się na źródłach uznanych kiedyś przez kogoś za nieprawdziwe? Dlaczego jedne źródła historyczne uznane są za prawdziwe a inne wyśmiane i wyrzucone do kosza?

 

Pewnie dlatego, że opisane przez autora fakty psują uznaną za pewnik całość. Czy tak ma wyglądać nauka? Powinno się rzetelnie sprawdzić każdą możliwość i każde źródło zamiast jedne od razu skazywać na zapomnienie i wyśmianie. Co z tego, że autor kroniki pisał o wyprawie Aleksandra Macedońskiego na Kraków, skoro to nie pasuje do oficjalnego kanonu. Więc muszą to być brednie. A co z tego, że zachowała się listowna korespondencja pomiędzy wielkim wodzem Macedończyków a jego mistrzem Arystotelesem, w których jest mowa o podboju Krakowa. Nie , to nie może być prawda bo tak nie jest. A czemu naukowcy tego nie sprawdzą? Bo to bzdura i już.

 

Tak ma wyglądać współczesna nauka? Ciągłe powtarzanie bredni, które napisane zostały dekady temu przez mądre głowy, którym stawia się pomniki i powiela się ich teorie bez chwili refleksji, że mogło być inaczej. Jeżeli pan profesor Kowalski w latach 70. tak napisał to tak ma być. Ich obawy związane z rozwijającymi się teoriami historii alternatywnej doskonale rozumiem. Odkrycie Atlantydy czy potwierdzenie istnienia potężnego króla Kraka obaliłoby z marszu nie tylko historyczny ład spoczywający na zakurzonych półkach akademickich bibliotek, lecz także podważyłoby nie jedną profesurę i niejeden dorobek naukowy. Doprowadziłoby to do obalenia wielu autorytetów i pociągnęłoby to także lawinę dalszych niewygodnych odkryć. Jeżeli Atlantyda okazała się prawdziwa to może spójrzmy jeszcze raz na inne aspekty naszej historii?

 

Świat nauki akademickiej jest strasznie hermetyczny i skostniały. Miałem okazję się o tym sam przekonać i to niejednokrotnie. Pracowałem swojego czasu w Polskiej Akademii Nauk na wydziale archeologicznym. Zaintrygowało mnie pewne znalezisko hełmu średniowiecznego opisanego przez znanego w kręgach bronioznawców profesora, którego nazwiska przytaczać nie będę. Hełm był o tyle dziwny, że nie posiadał otworów oddechowych. Mając pewne doświadczenie w tak zwanym Ruchu Rycerskim wiedziałem, że w takim hełmie bez wentylacji nie da się walczyć. Chciałem zatem napisać krótki artykuł aby udowodnić swoją teorię, że hełm ten był nie hełmem bitewnym, jak to widział profesor, ale hełmem turniejowym.

 

Oczywiście takiej publikacji mi z marszu zakazano a wręcz wywołała ona wśród innych uczonych duże poruszenie. Jak gówniarz świeżo po studiach śmie podważać pana profesora? Z drugiej strony co by komu taki mały artykuł nieznanego archeologa zaszkodził? Może by jedynie zmusił innych do podjęcia dyskusji na ten temat i do ponownego przyjrzenia się temu zabytkowi. Może by się okazało, że nie miałem racji. Ale gdyby jednak moje argumenty przeważyły tamta publikacja znanego bronioznawcy okazała by się mylna. I tylko to wystarczyło aby na pracowników PAN-u padł blady strach, do tego stopnia, że ściągnęli specjalnie ze stolicy innego bronioznawcę, który miał raz a dobrze powstrzymać mnie przed napisaniem tego artykułu.

 

Czy to nie jest paranoja?  Czy nie na tym powinna polegać nauka i jej rozwój? Na dyskusji, polemice i na sprawdzaniu każdych dowodów pod różnym kątem. Każda teoria, nawet ta najbardziej odjechana, jeśli istnieje cień szansy na jej potwierdzenie lub obalenie, powinna zostać sprawdzona poprzez interdyscyplinarne badania historyków, archeologów i kogokolwiek jeszcze kto może być pomocny. Zamiast tego każda teoria nie pasująca do oficjalnej historii jest z góry odrzucana i wyśmiewana. Prowadzi to jedynie do totalnej stagnacji środowisk naukowych i do jeszcze większego, być może nawet przez nich, nieświadomego zatajania prawdy i zapominania o własnej historii. Oficjalna nauka miejscami goni w piętkę próbując raz za razem potwierdzać swoje teorie przez co jeszcze mniej trzymają się kupy.

Ewolucja. Raz rzucona na głębokie wody teoria Charlesa Darwina wciąż dryfuje wspomagana wybiórczo analizowanymi odkryciami i całkowitym pominięciem logiki. Być może w świecie przyrody ma ona zastosowanie w bardzo długich okresach czasu. Jednak na logikę nie pasuje do człowieka. Dobór naturalny jest podstawowym mechanizmem ewolucji, która dąży do wykształcenia najlepiej przystosowanego osobnika. A jak my jesteśmy przystosowani do życia na Ziemi? Bez ubrań marzniemy bo ewoluując z małpy zgubiliśmy futro. Przestawanie na ostrym słońcu grozi oparzeniami, podczas gdy problem ten nie występuje u innych gatunków na Ziemi. Ewoluując zapomnieliśmy jak się chodzi po drzewach i nie umiemy nawet uciec przed wściekłym jamnikiem. Pozostawieni wśród dzikiej natury możemy jedynie polegać na swoim mózgu. Tyle strat musiała ponieść nasza ewolucja żeby wykształcić mózg? Nie może on funkcjonować jednocześnie z futerkiem i pazurami?

 

Skąd się wzięli ludzie w Amerykach? Przeszli zamarzniętą cieśniną Beringa. Spróbujmy to sobie wyobrazić. Setki ludzi, może tysiące, z całym dobytkiem na plecach, z dziećmi, kobietami i starcami podjęło marsz przez lądolód długości ok. 85 km po to by dotrzeć z górzystego i pokrytego wieczną zmarzliną Przylądku Dieżniowa na równie „przyjazny” Półwysep Seward. I dalej poszło już z płatka aż po krańce Ziemi Ognistej. Według naukowców, w Polsce w okresie ostatniej epoki lodowcowej, stanowiska archeologiczne zlokalizowane są  jedynie na południu poza zasięgiem lądolodu. Tymczasem lud mieszkający pod kołem biegunowym postanowił odbyć pieszą wyprawę na drugą stronę świata. Lud, który genetycznie zresztą różni się zarówno od Europejczyków jak i od Azjatów. Skąd się tam ci ludzie wtedy wzięli? Według nauki byli, żyli w lodzie i mrozie i poszli w jeszcze większy mróz. A mądrzy Europejczycy rozpalali swoje ogniska w jaskiniach z dala od lądolodu?

 

Ludy azjatyckie to w ogóle świetny temat. Historia stworzyła z Azji jakąś wylęgarnię agresywnych ludów, którzy co rusz najeżdżali cywilizowany świat Europy. Wystarczy wymienić tych najbardziej znanych: Ugrofinowie, Scytowie, Hunowie, Madziarzy, Słowianie i Mongołowie. Skąd tam na stepach syberyjskich taka różnorodność kulturowa i genetyczna? Skąd każda ruszająca stamtąd armia ludzi była tak liczna i potężna, że pod ich naporem drżał Rzym? Czemu aż tak źle im tam było, że najpierw mnożyli się jak króliki a potem wyruszali setki kilometrów mając na celu jedynie podbój? Wydawać się może, że wszystkie ludy, które są albo były w Europie a nie pasują do układanki wrzuca się do Azji i potem wyciąga w odpowiednim momencie. W takim, w którym „powinny” się one pojawić na arenie dziejów.

 

Przykłady można mnożyć jednak nie zamierzam się aż tak rozpisywać. Zapraszam do poszukiwania na własną rękę oczywistych faktów, które dopiero gdy wzięte pod lupę logiki ukazują jak bardzo są na siłę połatane i dziurawe jak polskie drogi.

 

Jednak z obawy o tytuły naukowe i reputację uczelni i uczonych tego świata nie wolno nikomu tych faktów weryfikować. Każdy kto się za to bierze jest z góry uznany za świra. Dobrym przykładem jest pan Janusz Bieszk, autor książek m.in. o Wielkiej Lechii. Mogę się zgodzić z zarzutem, iż nie jest to najlepiej napisana książka jednakże chyba nie o to chodzi prawda? Ważniejsza jest jej treść. Spotkałem się w tzw. „internetach” z wieloma negatywnymi opiniami na temat tej publikacji. Większość z nich napisana była w dobrze mi znanym tonie moralizatorskim jaki przyjmują młodzi adepci nauki, aby brzmieć mądrze i merytorycznie jak ich profesorowie. Zarzuty są czasem śmieszne. Że pan Bieszk nie umie napisać pracy naukowej (po co mu to? To co chciał przekazać, przekazał), że autor korzysta z nieoficjalnych źródeł (kto je uznał za nieoficjalne? Ci którzy go teraz atakują. Więc raczej lepsza nazwa by była „źródła niewygodne”.) . I najlepsze na koniec. Któryś internauta wyraził swoje zaniepokojenie „rosnącą falą teorii spiskowych”, które (o, zgrozo) „są nader logicznie połączone”. Acha, czyli jak coś jest logiczne to znaczy, że wymyślone? Ale ich teorie o ludach wędrujących po lądolodzie są jak najbardziej na miejscu?

 

Poza tym sama nazwa „teoria spiskowa” odnośnie historii alternatywnej, wartej zbadania, jest ciekawa. Z określenia tego najczęściej nie korzystają sami twórcy i fani tych teorii tylko właśnie przeciwnicy. Skoro spisek to znaczy, że ktoś chce coś ukryć. Ale na pewno nie twórcy teorii bo oni chcą właśnie odwrotnie, coś wydobyć, otworzyć ludziom oczy i zmusić ich do logicznego łączenia faktów a nie suchego przyjmowania oficjalnych danych. Zatem kto tu spiskuje? Może oficjalną wersję historii należy nazwać spiskiem?

 

Chciałbym na koniec tego artykułu zwrócić uwagę na potrzebę ponownego przestudiowania naszej historii. W końcu chodzi o kulturowe i duchowe dziedzictwo całej ludzkości. Jedynie porządne interdyscyplinarne badania łączące historyków, archeologów, biologów, teologów, etnologów, astrologów, geologów i wielu wielu innych specjalistów mogą rzucić nowe światło. A mogą nie rzucić. Mogą obalić wszystkie „teorie spiskowe”. Wtedy przynajmniej będziemy wiedzieć na 100, albo chociaż na 90%, jak było naprawdę.

 

Leszek

Ocena: 

5
Średnio: 5 (2 votes)
loading...

Komentarze

Portret użytkownika bodek55

masz racje skostnialy

masz racje skostnialy establishment pseudo naukowcow ma wygodne fotele i granty naukowe ,ale zatracila chec poznawcza cechujaca naukowca ktory dochodzi prawdy to poprostu lenie ich mozgi stoja w miejscu

 

Portret użytkownika Nieważny

Tym naukowcom elity rządzące

Tym naukowcom elity rządzące nie pozwalaja dochodzić prawdy.Inaczej trzeba by było całą historię ludzkości pisać na nowo i raczej bez wygodnych foteli i grantów.(nie bronię''naukofców''ma się rozumieć) pozdro.

Portret użytkownika Alojzy

Ale w czym dokładnie jest

Ale w czym dokładnie jest problem?
Chodzi o to, że jedne ludy były nie tam gdzie powinny, inne zostały podbite i wymazane z historii, a badania archeologiczne są wybiórcze, stronnicze i starają się dopasować do obecnej polityki?
Czy chodzi o coś bardziej fundamentalnego jak np. pochodzenie człowieka?

Co złego jest w darwinizmie? Wydaje się on przecież dość dobrze tłumaczyć ogromną większość spraw, np: Afryka -> ciepło -> ciemna skóra; brak pazurów -> narzędzia; dostosowanie do różnych pokarmów; brak futra - > ubrania itd itp.

Jedyną wątpliwość budzą wielkie budowle sprzed wielu tysięcy lat (o których głośno w starożytnych kosmitach), ale póki nie zdobędę pewności że to nie jakaś fałszywka na potrzeby telewizji (a coś mi na to wygląda) to nie mogę wyciągać żadnych wniosków.

 

Portret użytkownika leszekk

"Chodzi o to, że jedne ludy

"Chodzi o to, że jedne ludy były nie tam gdzie powinny, inne zostały podbite i wymazane z historii, a badania archeologiczne są wybiórcze, stronnicze i starają się dopasować do obecnej polityki?" - z grubsza właśnie w tym jest problem jeśli mówimy stricte o stanie współczesnej nauki. Stare teorie naukowe często upadają przy nowych odkryciach, jednak wciąż podręczniki nie zostają przepisane na nowo. Przykładem jest fakt, że wg najnowszych badań większość przedstawicieli gatunku homo żyło obok siebie. W podręcznikach jednak dalej lansowany jest model jeden homo po drugim wywodzący się jeden z drugiego, po kolei.

pochodzenie człowieka to również temat ciekawy ale pełen gdybania, zarówno po stronie ewolucjonistów jak i kreacjonistów. A prawda pewnie leży po środku.

Darwinizm tłumaczy pochodzenie cżłowieka mniej więcej w tym samym stopniu co teoria o kosmitach, którzy skrzyżowali się z małpami. Ponownie jedna i druga strona sporu ma tyle samo dowodów, z tą tylko różnicą, że zwolennicy kosmitów są z góry wyśmiewani, o czym pisałem w artykule.

Budowle megalityczne, do których nawiązujesz to również ciekawa sprawa. 'Starożytni kosmici" to program, który pokazuje tylko część zagadek kryjących się za tymi budowlami i często niektóre z tych zagadek są tam pokazane na wyrost. Daeniken i jego zwolennicy nieco przesadzają wszędzie widząc kosmitów, w każdym wydarzeniu w dziejach świata i za każdym rogiem. Tu byłbym ostrozniejszy, ale patrząc na te budowle i na to co na ich temat serwuje nam świat nauki to już Daeniken brzmi bardziej przekonywująco.

 

Leszek

Portret użytkownika n..

Ewolucja polega wyłącznie na

Ewolucja polega wyłącznie na tym, że organizmy w kolejnych pokoleniach ulegają nieznacznym zmianom. Na przykład hodowcy psów mogą je tak krzyżować, żeby potomstwo miało krótsze kończyny lub dłuższą sierść.
Te niewielkie zmiany są jedynie „mikroewolucją".

Jednakże ewolucjoniści utrzymują, że gromadzenie się takich niewielkich zmian na przestrzeni miliardów lat doprowadziło do większych przeobrażeń, potrzebnych do przekształcenia się ryb w płazy czy małp człekokształtnych w ludzi. W odniesieniu do tych domniemanych dużych zmian używa się terminu „makroewolucja”.

W ten sposób rozumował Darwin. Dowodził, że skoro hodowcy potrafią uzyskać pewne widoczne zmiany, to o ileż większe przeobrażenia mogą zajść w ciągu bardzo długich okresów⁠.
Twierdził, iż w rezultacie drobnych zmian z niewielu prostych form życia stopniowo rozwinęły się na Ziemi miliony różnych organizmów⁠.

Niejednej osobie taka koncepcja wydaje się rozsądna. Skoro w obrębie gatunku mogą nastąpić drobne zmiany, to dlaczego w ciągu długiego czasu ewolucja nie miałaby spowodować dużych zmian? W rzeczywistości jednak teoria ewolucji opiera się na trzech błędnych założeniach:

Mit 1. Mutacje dostarczają materiału wyjściowego potrzebnego do powstania nowych gatunków. Teoria makroewolucji opiera się na założeniu, że mutacje — przypadkowe zmiany w kodzie genetycznym roślin i zwierząt — mogą prowadzić do powstania nie tylko nowych gatunków, lecz także zupełnie nowych rodzin organizmów żywych⁠.

Fakty. O wielu cechach roślin i zwierząt decydują informacje zawarte w ich kodzie genetycznym, znajdującym się w jądrze każdej komórki. Mutacje mogą wywoływać zmiany w kolejnych pokoleniach roślin i zwierząt, ale z absolutną  pewnością, nie mogą doprowadzić do powstania całkiem nowych gatunków!

Pod koniec lat trzydziestych ubiegłego wieku naukowcy entuzjastycznie przyjęli ten błędny pogląd, że różne gatunki roślin mogły powstać w wyniku przypadkowych mutacji, wspomaganych doborem naturalnym (procesem polegającym na utrzymywaniu się przy życiu osobników najlepiej przystosowanych do środowiska). Uważali, że sztuczny, kontrolowany przez człowieka dobór mutacji powinien być jeszcze skuteczniejszy. „Biologów, a zwłaszcza genetyków i hodowców, ogarnęła euforia” — powiedział Wolf-Ekkehard Lönnig, pracownik niemieckiego Instytutu Hodowli Roślin Maxa Plancka. Skąd ta euforia? Lönnig, który od jakichś 30 lat prowadził badania nad mutacjami genetycznymi roślin, wyjaśnił: „Uczeni sądzili, że nadszedł czas na zrewolucjonizowanie tradycyjnych metod hodowli. Uważali, iż przez stymulowanie i dobór korzystnych mutacji będą mogli wyhodować nowe, lepsze rośliny i zwierzęta”⁠. W gruncie rzeczy niektórzy mieli nadzieję, że w ten sposób powstaną zupełnie nowe gatunki.
W Stanach Zjednoczonych, Azji i Europie wdrożono hojnie finansowane programy badawcze, w których zastosowano metody dające nadzieję na przyśpieszenie procesu ewolucji.

Co osiągnięto po przeszło 40 latach intensywnych badań? „Pomimo olbrzymich nakładów finansowych”, zauważył naukowiec Peter von Sengbusch, „próby wyhodowania coraz to produktywniejszych odmian za pomocą napromieniania [w celu wywołania mutacji] zakończyły się fiaskiem”⁠. A Wolf-Ekkehard Lönnig powiedział: „W latach osiemdziesiątych XX wieku na całym świecie euforia i nadzieje naukowców zgasły. W krajach zachodnich odstąpiono od hodowli mutacyjnej jako osobnej dziedziny badań. Niemal wszystkie mutanty (...) umierały lub były słabsze niż naturalne odmiany”.

A zatem materiał, który zebrano podczas mniej więcej 100 lat badań nad mutacjami, a zwłaszcza 70 lat hodowli mutacyjnej, pozwala naukowcom odpowiedzieć na pytanie, czy mutacje mogą prowadzić do powstawania nowych gatunków. Po rozważeniu dostępnych dowodów Wolf-Ekkehard Lönnig napisał: „Mutacje nie mogą przekształcić jednego gatunku [rośliny lub zwierzęcia] w zupełnie nowy. Konkluzja ta jest zgodna ze wszystkimi doświadczeniami i wynikami badań nad mutacjami prowadzonymi w XX wieku, a także z rachunkiem prawdopodobieństwa”.

Tak więc kwestia, czy mutacje mogą sprawić, że jeden gatunek przekształci się w zupełnie inny, została rozstrzygnięta. Oczywista odpowiedź brzmi: Nie! Na podstawie swoich badań Lönnig doszedł do wniosku, że między właściwie zdefiniowanymi gatunkami istnieją wyraźne bariery, których „nie da się usunąć ani przekroczyć za pomocą przypadkowych mutacji”⁠!

Jakie znaczenie mają powyższe fakty? Jeżeli wybitni specjaliści nie potrafią wytworzyć nowego gatunku przez wywoływanie, a potem selekcjonowanie korzystnych mutacji, to czy bezrozumny proces miałby prowadzić do lepszych rezultatów? I jeżeli badania dowodzą, że mutacje nie przekształcają jednego gatunku w drugi, to w jaki konkretnie sposób miałoby dojść do makroewolucji?

Mit 2. Dobór naturalny prowadzi do powstawania nowych gatunków. Darwin uważał, że motorem ewolucji jest proces nazwany przez niego doborem naturalnym, który sprzyja osobnikom najlepiej przystosowanym do danego środowiska, a eliminuje organizmy słabsze. Współcześni ewolucjoniści uczą, iż w trakcie rozprzestrzeniania się i izolowania gatunków dobór naturalny wyselekcjonował te, których mutacje najlepiej przystosowały je do nowego środowiska. Zakładają, że te odizolowane grupy z czasem przekształciły się w całkiem nowe gatunki.

Fakty. Jak wcześniej wykazano, z badań wyraźnie wynika, że mutacje nie prowadzą do powstania zupełnie nowych gatunków roślin ani zwierząt. A jakie argumenty przytaczają ewolucjoniści na poparcie twierdzenia, iż dobór naturalny tak selekcjonuje korzystne mutacje, by pojawiły się nowe gatunki? Broszura wydana w roku 1999 przez Narodową Akademię Nauk (NAS) w Stanach Zjednoczonych podaje, że dowodów dostarcza „13 gatunków łuszczaków badanych przez Darwina na wyspach Galapagos, znanych obecnie jako darwinowskie łuszczaki [zięby Darwina]”⁠.

W latach siedemdziesiątych XX wieku grupa naukowców z Uniwersytetu Princeton, kierowana przez Petera i Rosemary Grantów, rozpoczęła badania nad tymi ptakami i zaobserwowała, że po rocznej suszy na wyspach łatwiej było przeżyć osobnikom, które miały trochę większe dzioby od pozostałych łuszczaków. Ponieważ rozmiar i kształt dzioba jest jednym z podstawowych kryteriów rozróżniania tych 13 gatunków, odkrycia te uznano za nadzwyczaj cenne. We wspomnianej broszurze czytamy dalej: „Grantowie obliczyli, że gdyby na owych wyspach susze występowały średnio raz na 10 lat, to już w ciągu jakichś 200 lat mógłby powstać nowy gatunek łuszczaków”⁠.

Jednak w broszurze tej nie nadmieniono, że w następnych latach po suszy łuszczaki z mniejszymi dziobami znów zdominowały populację. Badacze zaobserwowali, że po każdej zmianie warunków klimatycznych na wyspie przez rok liczniejsze były łuszczaki z większymi dziobami, ale potem znowu dominowały te z mniejszymi. Zauważono też, że część łuszczaków, które uznawano za odmienne gatunki, krzyżuje się między sobą i wydaje na świat potomstwo o większych szansach na przeżycie. Badacze doszli do wniosku, że gdyby krzyżowanie się tych ptaków trwało dalej, to mogłoby dojść do połączenia dwóch domniemanych „gatunków” w jeden⁠.

Łuszczaki Darwina co najwyżej dowodzą, że gatunek może się przystosować do zmieniających się warunków klimatycznych!

Czy więc w wyniku doboru naturalnego może powstać zupełnie nowy gatunek? Kilkadziesiąt lat temu hipotezę tę zakwestionował biolog ewolucyjny George Christopher Williams⁠. Nawiązując do jego wniosków, teoretyk ewolucji Jeffrey H. Schwartz napisał w roku 1999, że wprawdzie dobór naturalny może pomagać gatunkom w przystosowaniu się do zmieniających się warunków, ale „nie tworzy niczego nowego”⁠!

Darwinowskie łuszczaki rzeczywiście nie przekształcają się w „nic nowego”. Nadal są łuszczakami. A fakt, iż krzyżują się między sobą, nasuwa wątpliwości co do metod definiowania gatunku stosowanych przez niektórych ewolucjonistów. Poza tym na przykładzie badań nad tymi ptakami widać, że nawet prestiżowe instytucje mogą przedstawiać materiał dowodowy w sposób tendencyjny!

Mit 3. Zapis kopalny udokumentowuje zmiany makroewolucyjne. Czytając broszurę wydaną przez wspomnianą wcześniej amerykańską akademię (NAS), można odnieść wrażenie, iż zebrane przez naukowców skamieniałości dostatecznie udokumentowują makroewolucję. Autorzy tej publikacji oświadczyli: „Odkryto tyle form pośrednich między rybami a płazami, płazami a gadami, gadami a ssakami oraz w linii rodowej naczelnych, że często trudno jest jednoznacznie ustalić, w którym momencie następuje przejście z jednego gatunku w drugi”⁠.

Fakty. Powyższe twierdzenie jest dość zaskakujące. Dlaczego? Jak przyznaje zdeklarowany ewolucjonista Niles Eldredge, zapis kopalny w gruncie rzeczy poświadcza, iż przez długie odcinki czasu „w obrębie większości gatunków nie gromadzą się żadne albo prawie żadne zmiany ewolucyjne”⁠!

Z zapisu kopalnego wynika, że wszystkie podstawowe grupy zwierząt pojawiły się nagle i pozostały praktycznie niezmienione!

Do chwili obecnej uczeni z całego świata wydobyli i skatalogowali około 200 milionów dużych skamieniałości oraz mnóstwo małych. Zdaniem wielu badaczy ten pokaźny i szczegółowy zbiór dostarcza dowodów, że wszystkie podstawowe grupy zwierząt pojawiły się nagle i pozostały praktycznie niezmienione, a sporo gatunków zniknęło równie nagle, jak się pojawiło.
Uznanie teorii ewolucji wymaga „wiary”!

Dlaczego tylu znanych ewolucjonistów uparcie twierdzi, że makroewolucja jest faktem? Jeden z nich, Richard Lewontin, otwarcie przyznał, że sporo uczonych chętnie akceptuje niedowiedzione twierdzenia, ‛ponieważ wcześniej powzięli pewne zobowiązanie — zobowiązanie względem materializmu’. Nie chcą nawet wziąć pod uwagę możliwości istnienia inteligentnego Projektanta. Lewontin wyjaśnia: „Po prostu nie możemy pozostawić miejsca dla Boga”⁠!

Na łamach Świata Nauki przytoczono wypowiedź socjologa Rodneya Starka: „Przez 200 lat wmawiano nam, że jeśli ktoś chce być naukowcem, to musi uwolnić swój umysł z pęt religii”. Stark zauważył też, że na uczelniach prowadzących badania naukowe „ludzie religijni siedzą cicho”⁠.

A przecież kto chce uznawać teorię makroewolucji za prawdę, musi wierzyć, że uczeni będący agnostykami albo ateistami nie pozwolą, by osobiste poglądy miały wpływ na ich interpretację odkryć naukowych. Musi też wierzyć, że wszystkie złożone organizmy powstały drogą mutacji oraz doboru naturalnego, chociaż stuletnie badania nad mutacjami tego nie potwierdzają. Taka osoba musi również wierzyć, że wszystkie organizmy stopniowo ewoluowały od wspólnego przodka, choć zapis kopalny jasno dowodzi, iż podstawowe rodzaje roślin i zwierząt pojawiły się nagle i nie przeobraziły się w inne, mimo upływu niezliczonych wieków. Czy ktoś taki opiera swoje przekonania na faktach, czy raczej wierzy w mity? Uznanie teorii ewolucji bez wątpienia wymaga wielkiej „wiary”!

Portret użytkownika zoilk

Prosty przykład. Lekcje

Prosty przykład. Lekcje historii zakłamują temat powstawania piramid. Ludzie nie byliby w stanie dokonac takiego dzieła z taką precyzją kiedy dziwsiaj nie da sie tego odwzorcować za pomoca technologi. Mało tego cywilizacje które dzieliły tysiące kilometrów posiadają niemal identyczne sposoby budownictwa.

Strony

Skomentuj